czwartek, 17 października 2013

Rozdział 5

 No dobra. Pewnie nikt się tego nie spodziewał. Ja sama się nie spodziewałam. Ale się udało. W końcu. Także wybaczcie nam hipotetyczni czytelnicy tę przerwę. A co do następnego rozdziału... Cóż, zobaczymy na co nam studia pozwolą.

- To chyba oczywiste, że musimy zrobić próbę – oświadczył Lucek tonem nie znoszącym sprzeciwu, wlepiając przy tym złowrogie spojrzenie w Dariusza, który próbował oponować.
- Ale teraz? – jęknął Darek po raz sześćset sześćdziesiąty szósty, nie odrywając wzroku od komputera. – Brakuje mi tylko 450 k do następnego levla. Pobiję tego chuja.
 - Tak, teraz. Nie słuchałeś? Pszemek musi przed świtem wrócić do swojej piwnicy.
Darek nie przerywał napieprzania w klawiaturę z prędkością zbliżoną do prędkości światła. Brakowało mu tak niewiele… Ale z Luckiem ciężko było dyskutować. Skubaniec miał zawsze lepsze argumenty, na przykład w postaci wiedzy o lokalizacji routera.
- Jeszcze trzy minutki – poprosił. – Akurat jest resp…
- WYPIERDALAJ OD KOMPA ALBO ODETNĘ CI INTERNET!
Głos Lucka było pewnie słychać na całej dzielnicy. Nawet Pszemek, który korzystając z nieuwagi gospodarza przykolegował się do lodówki i jej mizernej zawartości, momentalnie znieruchomiał.
- Wyłącz capsa – rzucił.
W końcu Darek poddał się i z głośnym westchnieniem wyłączył komputer. Potem westchnął jeszcze kilka razy, żeby podkreślić swoje prawie dobrowolne poświęcenie oraz trud, z jakim się na nie zdobył.
- To gdzie ta próba? – zapytał, ukradkiem głaszcząc jeszcze obudowę monitora. Miał nadzieję, że komputer zrozumie i mu wybaczy.
- Nie tutaj – zdecydował Lucek.
- Dlaczego nie? – w oczach Darka nagle zalśniła nadzieja.
- Bo znowu będziesz expił. Idziemy pod Castoramę. Może być?
Pytanie skierowane było do Pszemka. Opinia Dariusza nie miała większego znaczenia.
- Spoko – Pszemek pospiesznie poupychał jakieś resztki po kieszeniach i wziął dwa garnki.
Lucek odnalazł części swojej perkusji i załadował je do taczki, po czym podszedł do akwarium Belziego, pozwalając mu wspiąć się na swoje ramię.
- Bierz taczkę – rozkazał Dariuszowi.
- Dlaczego ja?
- Bo pozwalam ci tu mieszkać, więc będziesz moim niewolnikiem. No już.
Dariusz posłusznie wykonał polecenie, mrucząc pod nosem coś o wyzysku, prawie do wolnych weekendów i związkach zawodowych. Kilka fruwających w pobliżu much, narażonych na słuchanie tej wypowiedzi zdechło z nudów.
Księżyc świecił wysoko nad miastem, kiedy Amarotsac zmierzali na swoją pierwszą próbę. Parking przy Castoramie okazał się idealnym miejscem, zwłaszcza dla Pszemka, który od razu dopadł do pozostawionego samotnie na uboczu samochodu, uznając, że jak nic przyda mu się nowe lusterko. I jedna, ewentualnie dwie opony. Właśnie zastanawiał się nad praktycznym zastosowaniem kołpaków, kiedy Darek pod dyrygenturą Lucka skończył ustawiać sprzęt i nawet wytrzasnął skądś jakiś flet oraz ukulelopodobny instrument z jedną struną.
Kilka minut później najlepszy trash-death-super-tró-mega-hard-punk-hiper-dark-pogan-satan-power-speed-heawy-black-underground-epic-six-six-six-pentagram-dragon-giga-ultra-turbo-blackcurrant-tibia-bloody-fuckin'-pure-progresive-brutal-lubie-placki-evil-hateful-antiemo-depresive-vegetarian-lounge-lower -silesia-gloomy-grim-villainous-dastardly-chemical-shabby-angry-fatal-unusual-transcendental-preternatural- raving-extreme- murky- obscure- dusky- dismal- twój-stary-loud-noisy-sharp -strong-fast-commanding-\m/-awsome-barbarian-savage-wilde-X-metalowy zespół wszechświata i okolic pokazał opuszczonemu budynkowi Castoramy oraz kilku zabłąkanym gołębiom na co naprawdę go stać.
***

Był letni wieczór. Las z entuzjazmem witał zbliżające się nocne ochłodzenie szumem zachwycenia, napędzanym przez łagodny wiatr. Basie hipnotyzowała ta zadziwiająca melodia i towarzyszące jej miarowe uderzenia głębokiego i słodkiego zapachu kwitnącego bzu czy akacji. Szła samotnie przez las, oświetlony jedynie chłodnymi promieniami odbijającymi się od okrągłego księżyca, mimo to nie czuła strachu- wręcz przeciwnie- przejmowały ją jakieś tajemnicze podekscytowanie i dzika radość, którą czuła ilekroć wdychała ten upajający zapach. Nie wiedziała czego wyczekuje, z tą niewypowiedzianą niecierpliwością ale była pewna że zaraz się coś wydarzy. Nie myliła się. Zza grubego pnia starego drzewa wychylił się On. W wszechobecnej ciemności, mogła dostrzec jedynie bladość jego aksamitnej skóry i te migoczące iskierki wyzierające z głębi jego lekko melancholijnego spojrzenia. Natasz niespiesznie zbliżył się do niej, roztaczając wokół wrażenie zbliżającego się mroku i tajemnicy, wypromieniowujące z aury tego upadłego anioła. Powoli odgarnął kosmyk włosów, który zabłądził na jej twarzy, zasłaniając lekko oczy,  po czym przesunął rękę na jej kark, delikatnie przybliżając ją do siebie. I wtedy stało się...
Z drzew, z ziemi, z samego nieba dobiegły do Basi dźwięki Gangnam Style, w rytm którego tańczył już Natasz i facet przebrany za królika, z którym możesz sobie zrobić fotkę nad morzem. Nieoczekiwanie, roztańczony królik trącił ją łapką i upadła na łóżko. Poderwała się i chwyciła ryczący telefon, aby wyłączyć budzik obwieszczający wybicie szóstej trzydzieści.
Basia przecierając oczy, powoli nawiązywała kontakt z otaczającą ją rzeczywistością. Harmonię i porządek tego procesu zaburzył czarny kosmyk włosów, który jawił się przed jej oczami. Wspomnienia wczorajszego wieczora uderzyły w nią niczym basy z któregoś z utworów Skrillexa. Chwiejnym krokiem popędziła do swojej łazienki. Przywitały ją tam okropny zaduch i dziwny, czarny twór, który chyba miał zamiar wyjść z wanny. Szybko zaryglowała drzwi, jakby obawiała się, że czarna masa, w zemście postanowi skasować nagrany sezon Pamiętników Wampirów, lub co gorsza, mecz ojca sprzed 100 lat, zachowany jeszcze na antycznej kasecie video.
Basia stała oparta o ścianę, jakby była ona jedyną pewną rzeczą w tym pokoju. To otępienie i szok mogły być skutkiem ogarnięcia powagi sytuacji lub wdychania najprawdopodobniej toksycznych oparów mieszaniny spoczywającej w wannie. Zastanawiała się gdzie też maiła głowę, gdy niszczyła swój dotychczasowy styl. Przede wszystkim obawiała się reakcji bliskich. Już czuła wynik nadmiernej pracy gruczołu łzowego i cierpliwie czekała na pojawienie się cieczy łzowej, której kanaliki nie zdążą odprowadzić do jamy nosowej. Nie stało się to jednak.
Basia odepchnęła się od ściany i powoli przysunęła się do lustra. Nigdzie nie było widać wrażliwej dziewczyny, której za środek transportu służył biały jednorożec. W tafli lustra mogła obserwować wzorcowy przykład żeńskiego osobnika metala. Ta obca osoba wyglądała, jakby fizycznie niemożliwe byłoby pojawienie się u niej łez. Po prostu była twarda. I Basia poczuła jak dokonał się pierwszy krok do jej wewnętrznej przemiany.
Z wewnętrznym spokojem, oderwała jedną z kończyn czarnego stworzenia, która miała być parą spodni. Przez całe dwadzieścia minut szukała plecaka, z którym ojciec chadza na ryby (lub który chadza z ojcem na ryby...), gdy go znalazła, nie pożegnawszy się z nikim, trzaskając drzwiami obwieściła wszystkim że wychodzi do szkoły. To będzie wielki dzień... 
***
Wolność. Ceramiczna pułapka od teraz stanowiła tylko okrutną przeszłość, o której należało jak najszybciej zapomnieć. Koniec z gnieceniem się w ciasnej przestrzeni oraz trwaniem w dziwnym półśnie. Koniec wysłuchiwania głupich rozmów. Wieczne marzenia o pozbyciu się tych debili, którzy nieświadomie stali się twórcami czegoś wielkiego, mogły wreszcie stać się rzeczywistością. Ale wszystko w swoim czasie.
Wolność. Smakowała jak stęchłe miejskie powietrze, beton i kocie truchło, które okazało się być całkiem niezłą przekąską. Przyjemne połączenie. Spaliny samochodowe działały orzeźwiająco i relaksująco, ale nie dane było mu długo się tym cieszyć. Musiał znaleźć jakąś kryjówkę. Własny, wygodny kąt, nadający się do odpoczynku, miejsce, w którym będzie mógł odzyskać siły, zanim wyruszy na łowy.
Wolność. Tak długo do niej tęsknił, tak długo mógł jedynie o niej myśleć. Czekać. Aż w końcu nadszedł ten dzień. Mógł się poruszać, mógł jeść coś innego niż opadłe liście paprotki czy stare pety rzucane na parapet, mógł… Mógł wszystko. Teraz nic już go nie ograniczało. Nic nie mogło go powstrzymać. Zostawił za sobą szarą egzystencję i zaczął żyć. Tak, prawdziwe życie dopiero się rozpoczynało. I nie pozwoli, żeby cokolwiek to zmieniło. Od tej pory miasto będzie należeć tylko do niego, a ci, którym się to nie spodoba… Cóż, coś trzeba jeść, prawda?

4 komentarze:

  1. NIE WIERZĘ.
    Nawet się nie nastawiałam na nowy rozdział. Tym bardziej wywołał mi zaciesz na twarzy. Życie zaskakuje ;-;
    Nie wiem, co miałabym napisać, bo nie mogę do niczego rozdziału porównać, bo jak dla mnie... no i brakuje małej tępocie określenia. Zajebisty i tyle B|
    Czekam na demo Amarotsac'u, drugiego takiego zespołu ze świecą szukać!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow. Aż się zdziwiłam, gdy zobaczyłam nazwę bloga pod informacją o nowym poście. Jest genialnie :D Przepraszam, ale znów nie mam weny do komentarzy. Po prostu zajebisty rozdział i tyle. Czekam ze zniecierpliwieniem na następny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powracacie i to w wielkim stylu! Ta dłuższa przerwa naprawdę dobrze wam zrobiła, W rozdziale niby nic się nie dzieje, a jednak czytając go nie można narzekać na nudę. Mam nadzieję jednak, że jest on takim wstępem do czegoś wielkiego i że mnie miło zaskoczycie ^^ Tak naprawdę to zaskoczyłyście mnie trochę nowym rozdziałem - nie myślałam, że się go jeszcze kiedyś doczekam. I bardzo się cieszę, że jednak nas nie puściłyście, blogsfera by na tym ucierpiała. No nic, jako wierna fanka mogę tylko dodać, że czekam na kolejny objaw waszego geniuszu ;)
    ~Draconis

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaa, wróciłyście i to w jakim stylu!
    Normalnie rozdział ryje banię, czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń