czwartek, 31 października 2013

Rozdział 6

Oto jest nowy rozdział. W ogóle to jestem w szoku, bo się nie spodziewałam, że ktoś tu jeszcze zagląda, zwłaszcza po tak długiej przerwie. No ale, w związku z tym spróbuję więcej się tak długo nie obijać, a póki co zamieszczamy bonusowo długi tekst. Voila

Cisza. To ona przywitała Basię, gdy ta dotarła do szkoły. Nie musiała odchodzić daleko od głównych drzwi, aby przekonać się, że na holu nie ma żywej duszy. O obdarte i sfatygowane ściany szkolnego korytarza, nie odbijał się żaden dźwięk, który mógłby świadczyć o czyjejś obecności. I bez tej przerażającej ciszy Basia, od kiedy pierwszy raz wkroczyła w mury tej szkoły, uważała, że stary budynek ma w sobie coś niepokojącego, coś co sprawiało, że nawet jeśli wokół szalał wściekły uczniowski tłum, a przez okna do budynku wpadały ciepłe promienie słońca i opary z pobliskiego wysypiska, korytarz przypominał te z głupich horrorów.
Basia stała nieruchomo. Może i to wszystko się jej tylko wydawało, ale bała się poruszyć- a nóż zza zakrętu wyjdzie higienistka ze zmasakrowaną twarzą i z maczetą w zakrwawionych rękach... Już kończyła obmyślać plan ucieczki, gdy przeciąg w korytarzu, wraz z cichym świstem wprawił w ruch czarne kosmyki. Kolor włosów, które wirowały delikatnie przed jej oczyma, przypominały o jej postanowieniu, obietnicy danej samej sobie.  Przecież miała być twarda...
W przypływie odwagi zrobiła krok naprzód. Wytężając słuch, zarejestrowała cichy odgłos, podobny do tego, który towarzyszy wchodzeniu w kałużę. Była tak zajęta rozglądaniem się w każde z rozgałęzień pustego holu w poszukiwaniu jakiegoś intruza, że dopiero po minucie przyszło jej do głowy, że to ona sama mogła wejść w cos mokrego...
Nie spojrzała w dół od razu... Zamknęła oczy i powoli przełknęła ślinę. Wyobraźnia już podsuwała jej projekcje, które przedstawiały jej jaki kolor może mieć kałuża na podłodze opuszczonego, szkolnego korytarza...
Spojrzała... Zgodnie z jej przypuszczeniami, wokół ciężkiego buta na jej stopie, mieniły się różne odcienie czerwieni, lekko wzburzonego płynu. Wyobraźnia już przed paroma sekundami przedstawiła jej ten widok, a mimo to nie mogła uwierzyć. Przecież to... Przecież to była... Nie, nawet jej wewnętrzny głos nie mógł, nie chciał potwierdzić tego, co widziały oczy... Jej głowa była pusta, jak cały ten budynek...
Na końcu korytarza po jej prawej stronie, zgasło światło. W tej przejmującej ciszy, jaka panowała wokół, nawet z tak dużej odległości, dochodziło do niej ciche brzęczenie żarówki, która to na przemian świeciła i gasła. Bezmyślnie ruszyła z miejsca w stronę toalet i tejże gasnącej żarówki.
Poruszała się mimowolnie, tak jakby coś ją tam ciągnęło. Stanęła dopiero w połowie dystansu. Przez głowę przeszła jej myśl, że zostawia za sobą ślady, w postaci czerwonych odcisków jej butów. Ta myśl, mimo że taka odległa i w tym momencie tak mało istotna, z jednej strony wywoływała lekkie przerażenie - przez ten czerwony szlak, który rysował się za nią z każdym krokiem, który stawiała, nie będzie mogła się schować, z drugiej jednak przejmowała ją z jakimś dziwnym spokojem, a może i nawet radością - gdyby coś miało się stać, gdyby nie była w stanie już wrócić... Pozostanie coś po jej obecności tutaj.
Miała już ruszyć dalej, gdy zauważyła sunącą po podłodze korytarza kartkę papieru, której ruch napędzany był przez świszczący wiatr. Była przekonana, że wcześniej jej nie widziała...
Już miała ją podnieść, ale mocniejszy podmuch przeniósł kartkę dalej, tak że była pewnie z trzy kroki za jej plecami.
Nie odwróciła się żeby po nią sięgnąć...Czuła, że coś może stać za nią. Nie widząc innego wyjścia szła dalej w stronę toalet...
Jedne z ostatnich drzwi, te prowadzące do dyżurki, były otwarte. Bała się obok nich przechodzić, mimo to nie zwolniła kroku. Głos w jej głowie powtarzał z uporem : "nie patrz, nie patrz..." ale ciekawość przezwyciężyła strach. Stanęła przed wejściem do pokoju, gdzie powinny przebywać sprzątaczki.
Jak i w reszcie budynku, tak i tutaj nie było żywego ducha. Monotonny i cichy odgłos telewizora emitującego śnieg, sprawiał że stała przed nim jak zahipnotyzowana. Uczucie pustki było bardzo dotkliwe - Basia nie mogła sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widziała żeby panie woźne oderwały się od tego telewizora. Były częścią pokoju, jak szafka z kluczami wisząca na ścianie, czy dwa sfatygowane fotele... Nagle obraz wyświetlany przez odbiornik się zmienił.
Basia spanikowała. Odwróciła się i z zamkniętymi oczami zaczęła biec w stronę toalet... Nie chciała widzieć co pokazuje ekran, nie chciała odebrać telefonu z informacją, ile dni jej jeszcze zostało... Już była przy drzwiach od toalety, gdy te niespodziewanie otworzyły się od środka... Basia zaczęła krzyczeć...
- No i czego się dzdzeszz...
Basia otworzyła oczy. To co zobaczyła, było zaiste przerażające...
A mianowicie, przed jej oczyma rozpościerał się widok, na liczne i uwydatnione fałdy obfitego ciała pani woźnej Stefci, w różowym obcisłym podkoszulku, poplamionym czerwonym płynem, wylewającym się z kartonu trzymanego przez nią w dłoni. Oprócz tej różowej estetycznej zbrodni, warte spostrzeżenia były czerwień na twarzy pani Stefy i usilnie powstrzymywana czkawka.    
-Bijom cie, czzy czo?- dociekała woźna.
-Eno, Stefffa! Nie ma mopa, i czo tera robimy z tym rossslanym winkiem?
- O czym ty gadasz Gienia? Jakie wino? My tu szadnego wina nie mamy... Bo w miejscu pracy sie alkoholu nie sposzzzywa...
Pani Stefa mówiąc to próbowała pogrozić Basi palcem, niestety wyszło na to, że to umywalka, stojąca po prawej stronie Basi, potrzebowała tego upomnienia. Zza pleców woźnej wyłoniła się druga postać. A mianowicie pani Gienia, współpracowniczka pani Stefy.
Druga woźna wpatrywała się w Basię przez dobre parę minut. Gdy wreszcie mrużąc oczy, poznała w niej przedstawiciela Homo Sapiens Sapiens, postanowiła wesprzeć swoją towarzyszkę.
- No własiiiniię, jakie znofu wino? Czo ty sobfie myszlisz młoda damo? Czo ty znofu próbujesz nam wmófić? My tu tylko sok wisniowy pijemy i telefizję sobie oglądamy...
- Bo sześmy się tutaj spracowały, spszontając po wass niewdzięcznicsy...
Czkawka przeszkodziła pani Stefie, w dokończeniu wypowiedzi. Zszokowana Barbara wychrypiała tylko coś, co przypominało trochę słowo przepraszam i ruszyła przez korytarz, zmierzając pod klasę, gdzie miała mieć pierwsze zajęcia.

\m/
Oddech powoli wracał do normalnego tempa pracy. Usiłując znaleźć coś do picia, aby dać wytchnienie swojemu zachrypiałemu przez wrzaski gardłu, w plecaku ojca znalazła telefon.
To on przyniósł rozwiązanie zagadki dotyczącej tej wyjątkowej pustki. Okazało się, że po prostu przyszła za wcześnie... Jakby się nad tym zastanowić, to ma na sobie buty dużo wygodniejsze niż szpilki, dzięki czemu szła szybciej, poza tym czas potrzebny na przygotowania do szkoły, był wyjątkowo krótki - zrobienie czarnych kresek wokół oczu było nieporównywalnie mniej czasochłonne, niż wykonanie perfekcyjnego makijażu... Nad strojem też nie musiała się zastanawiać...
Zanim się spostrzegła na korytarzu pojawili się pierwsi uczniowie, najbardziej tajemnicza, hermetyczna i nieliczna grupa w szkole - kujony. Nie chcąc słuchać ich pociesznych rozmów o zadankach z matmy, które i tak brzmiały jak zaszyfrowane, czy przekazywane jakimś językiem wymierającego już ludu, a co za tym idzie nie zrozumiałym dla tak postępowego człowieka jak Basia, założyła słuchawki i puściła na telefonie najbardziej mroczny, demoniczny i w ogóle metalowy utwór wszech czasów, czyli Nothing else matters.
Powoli korytarze zaczęły się zapełniać przedstawicielami innych grup, wyróżnianych w szkolnym ekosystemie. I tak kolejno zjawiali się: outsajterzy, wyrzutki i dziwacy, do których ty się bałeś podejść, lub którzy bali się podejść do ciebie - można powiedzieć szkolne płazy i drobne gady - nie zauważysz gówna, dopóki w nie nie wejdziesz. Następni - poczciwcy lub nołnejmy, jak kto woli - niby to większe, lepiej widoczne, ale takie jakieś płochliwe i niewiele wnoszące do życia szkoły - takie tam jelenie lub bezkształtna masa, z której coś się może przypadkiem wyrobić...
Przedział pomiędzy 6.30 a 7.50 to ich czas, tylko wtedy można zauważyć ich istnienie. Basia musiała przyznać, że niektóre osobniki widziała po raz pierwszy. Zdawała sobie również sprawę z tego, że nie za długo będzie o nich pamiętać. Bowiem już za chwilę, ma się zacząć okres aktywności dużo ciekawszych okazów... Pierwsi zazwyczaj pojawiają się członkowie różnorakich subkultur i sekt - od długowłosych gothów, z naturalnie czarnymi paznokciami i domieszką wampirzych genów wśród swoich własnych, po wkurwiających akwizytorów w tanich marynarkach, którzy chcą cię zwerbować do swojej "group" i wmówić, że jak będziesz się modlił do perfum, to zostaniesz milionerem (jeszcze przed końcem semestru, oczywiście...). I chociaż właściciele tych wszystkich mord są powszechnie kojarzeni, to wciąż jeszcze nie są oni elitą - ta hmm... "wyjątkowość" emanująca z ich postaci, która umożliwiła im wdrapanie się na tak daleki szczebel w drabinie szkolnego ekosystemu, całkowicie przekreśla możliwość do przynależenia do prawdziwych władców tego terenu - ziomków i lasek.
Basia westchnęła z tęsknotą. Jeszcze dzień wcześniej była właśnie taką laską - lwicą w tej szkolnej dżungli, dumną i nieugiętą w swych polowaniach na facetów, okazje na melanż, urocze gadżeciki i szmatki. Każdy chciał trzymać z nią, nikt przeciwko niej. Piękna, modna i towarzyska... Kto by nie chciał takiego życia?
Westchnęła ponownie. No cóż, serce nie sługa... Matka Teresa porzuciła życie w dostatku, dla miłości do pospołu. Basia była taka sama...
W tym momencie zrobiło jej się cieplej na sercu - początkowo myślała, że to po prostu przez to niezwykłe, acz trafne porównanie, ale zmieniła zdanie w momencie, gdy podniosła głowę... ON przybył.
Jak zawsze mroczny i niedostępny, sunął, mimowolnie roztaczając wokół tą tajemniczą aurę - przeciwieństwo światłości, pałające jednak jakimś niewiarygodnym płomieniem, który spływał prosto do zachłannego serca wielbiącej Go Basi i który prowadził szlak błogiego ciepła, przez każdą żyłkę w jej rozedrganym ciele.
Natasz... Te myśli, ten cień, który od momentu pojawienia się promieni tak wielkiego uczucia, nie może przestać za nią podążać. I który będzie towarzyszył jej, dopóki gwiazda miłości nie wypali się do cna, tak nagle, jak i niespodziewanie zabłysła... Jego krok był powolny, mimo to żaden z kolegów, idących po jego bokach nie śmiał go wyprzedzić. Ta jego pewność siebie, pełne majestatu zamyślenie, sprawiały, że wyglądał niczym mroczny pan, idący na czele pochodu, prowadzonego z najgłębszych czeluści piekieł. Chciała wierzyć, że idzie właśnie po nią.
Niestety, spotkało ją rozczarowanie. Razem z dwójką braci metali, pokierował się ku sali, w której miał mieć teraz lekcje. Jak mógł nie usłyszeć tak mocno bijącego serca? Tym bardziej, że pracującego właśnie dla Niego, dla tych ulotnych chwil, w czasie których sam Jego widok działa jak rozrusznik, a Jego krok jest pulsem, według którego bije serce Basi.
Natasz znowu jej nie spostrzegł, ale pojawił się promyk nadziei - wydawało się jej, że obu jego towarzyszy zdawało się zauważyć jej skromną osobę. Podstawą do takowych przypuszczeń, były spojrzenia, dzięki którym bliźniacze metale zdawały się ze sobą porozumiewać. Było to niezwykle prawdopodobne, bowiem Basia nigdy nie widziała, ażeby któryś z nich otworzył usta, chociażby po to, by coś zjeść. A wyraźnie zauważyła, że przechodząc, obaj zaszczycili ją swoim, pełnym nienawiści do świata i ludzkiego gatunku, spojrzeniem.
Basia czuła niezwykłe podniecenie. Czy to rzeczywiście było możliwe? Nie myśląc nad tym, co robi i nie zważając na to, co dzieje się wokół, gwałtownie podniosła się z ławki, na której do tej pory siedziała.
Kolizja była nieunikniona. Szalony tłum pędzący na lekcje, niemalże stratował Basię. W ostatniej chwili uchyliła się przed kupą mięsa nasączoną sterydami, która właśnie miała ją zdeptać. Unik nie był jednak wystarczającym manewrem, bowiem osiłek w swym pośpiechu trącił ją dość mocno w plecy, a właściwie w plecak...
Krzyk oderwał każdego, kto siedział na korytarzu od jego zajęć, bez względu na to który level właśnie przechodził, czy też kogo właśnie obgadywał.
Basi z trudem udało się uciszyć. Ostrożnie macając plecak, znalazła źródło jej tak wielkiego i nagłego bólu. Wyciągnęła z plecaka zagubiony haczyk ojca, po czym z impetem rzuciła nim w zszokowanego mięśniaka.
- Jak łazisz, kuuuuuuurrrwaa?!- Ten głos w niczym nie przypominał delikatnego głosu Basi. Chrypka, wywołana wrzaskami i nie tłumiona wściekłość zmieniły te parę słów w jakiś piekielny charkot.
Ciężko sapiąc, miotała wokoło złowrogim spojrzeniem. Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, się na nią gapili... A skoro wszyscy, to także i...
Szybko zaczęła szukać w tłumie uwielbionej twarzy, przeklinając jednocześnie to, że musiała z siebie zrobić taką idiotkę, i to na oczach tego całego motłochu...
Poczuła, że jej nogi robią się miękkie jak z waty. Znalazła... Te oczy... Wpatrzone tylko w nią... Niechybnie zaczęłaby płakać czując to ogromne upokorzenie, zauważyła jednak... Wyraz podziwu w oczach Natasza...?

\m/
Po powrocie z próby Lucjan zaległ gdzieś w swoim pokoju, o czym świadczyła seria nie do końca dających się zidentyfikować łupnięć. Poruszanie się na tak specyficznym terytorium nie mogło odbywać się bez mniejszych lub większych szkód, nie mniej jednak było zdecydowanie lepszym rozwiązaniem niż z góry skazane na porażkę potencjalne próby zapanowania nad chaosem, który wprowadził się do mieszkania razem z Luckiem jako jego nieodłączny towarzysz oraz bliski przyjaciel. W końcu sprzątanie jest dla ciot.
Dariusz spędził całe 16 sekund, usiłując przekonać się do szafki na buty. Nagle jednak do głowy przyszedł mu o wiele lepszy pomysł. Komputer stał sam, nieużywany… A level sam się nie wbije. Z niechęcią pomyślał o Pszemku. On pewnie również spędzi tę noc na expieniu, a przecież StarySzatana666 nie może być gorszy od żadnego innego gracza. A to oznaczało…
Piętnaście minut później Lucek wyrwał go z cudownego świata RPG celnym rzutem podręcznikiem do chemii organicznej, który właściwie nie wiadomo co robił w mieszkaniu, ale nie stanowił bynajmniej żadnego wyjątku.
- Rusz dupę, bo cię wyjebią z Castoramy – mruknął przy tym, szukając jednocześnie czegoś co z grubsza nadawałoby się na śniadanie.  – I co wtedy niby będziesz robił.
- Przecież jest środek nocy – zaprotestował Dariusz.
- Był. Pięć godzin temu.
Dariusz kątem oka zerknął w prawy dolny róg ekranu. Faktycznie. Po szybkim przeanalizowaniu sytuacji zdał sobie sprawę, że komputer Lucka posiada zdolność zaginania tunelu czasowego. A może nawet czasoprzestrzennego? Nie, pokój był wciąż ten sam.
Sześć minut później (trzeba było wrócić do miasta, żeby się spokojnie, bezstresowo logautnąć) zmierzali już w stronę Castoramy. Lucek znów podziwiał uroki Zadupia Dolnośląskiego w hipotetycznym słońcu, które gdzieś tam było, ale ni chuja nie szło go dostrzec zza chmury gazów, pyłów i niewiadomo czego jeszcze.
Na chodniku przez nimi leżała pusta doniczka. Teoretycznie nie było w niej nic szczególnego, z tym, że wyglądała jakoś znajomo. No i była pusta. I trochę jakby poobgryzana z prawej. Nie zwrócili jednak na nią większej uwagi. Może gdyby Luckowi chciało się zajmować tak przyziemnymi sprawami przypomniałby sobie, że właśnie gdzieś w tej okolicy wczoraj ktoś rzucił w jego stronę podobnym przedmiotem, ale z zawartością. I może nawet zainteresowałoby go, gdzie spierdoliła owa zawartość.
Powoli zza betonowych bloków wyłaniał się cel wędrówki, osnuty porannymi mgłami (albo spalinami samochodowymi). Dzień był wyjątkowo piękny i miał okazać się jednym z najważniejszych w życiu Lucka, i to licząc zdobycie pracy w Castoramie oraz otrzymanie pierwszej prawdziwej perkusji na 9 urodziny, po tym jak Emil Toporski stwierdził, że on to pierdoli, nie jest cholernym rzemieślnikiem i sam nie da rady sklecić niczego sensownego z kilku garnków. Ale o tym Lucek nie mógł jeszcze wtedy wiedzieć.

3 komentarze:

  1. Zaglądajo, zaglądajo!
    Nie wiem, jak Baśka może słuchać tak satanistycznych utworów. No nie rozumiem. Uszy by mi pękły. Jakichś barbarzyńskich melodii jej się ze chciało. Nothing Else Matters, pf!
    Wyobraziłam sobie tą scenę z "jak łazisz, kurwaaaaaaaaa?!" i wybuchłam pojebanym śmiechem ._.
    Najlepsze i najbardziej ryjące mózg opowiadanie ewer.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaglądam!
    Nie spodziewałam się, że Basia tak świetnie odnajdzie się w nowej roli i zostanie prawie od razu zauważona przez Natasza. W dodatku tak szybko przyswoiła tytuł najmroczniejszej piosenki wszech czasów, że ewentualna rozmowa o muzyce z Nataszem i jego kumplami nie będzie problemem! Rozdział jak zawsze trzymający w napięciu i powalający na kolana! Oby następny pojawił się szybciej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Super! Basia, zmiana nie do poznania, a w szczególności te mroczne kawałki.... Brawo za zwrócenie na siebie uwagi Natasza ;) Rozdział jak zwykle ryje banię.

    OdpowiedzUsuń