niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 7

- No więc wyobrażam sobie takiego wielkiego brązowego królika, nie? No dobra, nie przesadzajmy z tym wielkim, powiedzmy że w pozycji siedzącej sięga nam trochę ponad kolana. Co w stosunku do normalnych królików można śmiało traktować jako „wielkie”, ale wiadomo w czym rzecz. No i ten królik, dla uproszczenia nazwijmy go Maks, ma tak totalnie spłaszczone prawe ucho. Nie wiem dlaczego, ale tak ma. Na niektóre pytania nigdy nie dostaniemy odpowiedzi, trzeba się z tym po prostu pogodzić. Za to lewe ucho ma normalne. Przy czym pamiętajmy, że to „normalne” odnosi się do nowych norm, no nie? Inaczej stanowiłoby deformację, chyba nawet gorszą niż to spłaszczenie. O ile spłaszczenie w ogóle jest deformacją. W każdym razie Maks jest świetnym towarzyszem, nie? Łatwo to sobie wyobrazić. Przede wszystkim dlatego, że jest pacyfistą. Każdy królik jest pacyfistą, Maks nie stanowi wyjątku. Nie mówię, że by nie mógł, ale jeśli królik mógłby bez problemu powalić dorosłego chłopa, to lepiej żeby jednak wierzył w to całe peace&love, bo inaczej pewnie skończyłby jako pasztet. Swoją drogą, z takiego Maksa pewnie sporo by wyszło tego pasztetu. Nie to żebym uznawał za stosowne taką transformację. W końcu to Maks, jeden jedyny królik – gigant. No i powiedzmy, że Maks staje się moim przyjacielem, nie? Normalnie się zaprzyjaźniamy, jak człowiek z królikiem. Mamy wspólne zainteresowania, spędzamy razem czas i tak dalej. Ale jaką miałbym pewność, że Maks jest szczęśliwy? Musiałbym cały czas ukrywać przed nim, że jest jedyny w swoim rodzaju, bo inaczej mógłby się załamać. Wyobrażacie sobie relację opartą na czymś takim? Zresztą, Maks pewnie nie dałby się spławić tak łatwo i sam zacząłby drążyć. I w końcu chciałby wyruszyć na poszukiwanie innych królików – gigantów. To nieuniknione. Nie mógłbym mu tego wyperswadować, bo pewnie nie chciałby słuchać moich wywodów na temat tego, że króliki – giganty nie istnieją. Całkiem logiczne, biorąc pod uwagę, że zakładamy, iż Maks ma pełną świadomość swojego jestestwa. Więc któregoś dnia by odszedł. Straciłbym przyjaciela, nie? Kurde, już czuję się tak jakbym go stracił. A przecież Maks jest czysto hipotetyczny, nie? Ale wcale nie musi być. Chociaż akurat w jego przypadku… No nie wiem. Co wy o tym myślicie?
Bob dopiero teraz okazał zainteresowanie Luckowi i Darkowi. Dokładnie osiem minut po tym, kiedy padło pytanie o lokalizację wejścia do magazynu, brzmiące mniej więcej „Ej, jak klient chce taką śrubkę, której nie ma na sklepie, ale powinna być, to gdzie ewentualnie można ją znaleźć?”.
- Eee… - zaczął Darek, nagle przypominając sobie, że od wczoraj nie jadł nic poza wódką. – Powiedz mi więcej o tym pasztecie – poprosił.
Lucek kątem oka zerknął w stronę miejsca, gdzie zostawił klienta. Jedno spojrzenie upewniło go, że gość najwyraźniej zmienił zdanie i postanowił nie czekać na sprawdzenie dostępności śrubki w magazynie. Teoretycznie Lucek mógł więc poświęcić jeszcze chwilę na wysłuchanie tego, co Bob ma do powiedzenia.
- Pasztet, tak? – powtórzył Bob i zamyślił się. – Wiecie, coś zamieniło kota mojej sąsiadki w pasztet. Wczoraj. Ciekawa sprawa, bo właściwie nawet nie całego kota, tylko tę część, która z niego została. Reszta… Cóż, to coś musiało być głodne. I to cholernie głodne. To kocie bydlę było regularnie tuczone, ciągle tylko żarło i żarło. Miałem nawet pomysł, że sąsiadka hoduje to na futro, ale chyba nie, bo od wczoraj, znaczy się odkąd znalazła ten… pasztet, nie może dojść do siebie.
- Mhm – mruknął Darek bez większego zainteresowania. – Może to jakieś cholerstwo szlajające się po piwnicach czy coś. A w ogóle, wiesz może kiedy będzie jakaś przerwa na jedzenie?
- Tak – Bob kiwnął głową.
- No więc? – odezwał się Darek po chwili, nie doczekawszy się kontynuacji.
- Co: no więc?
- Co z tą przerwą?
- Jaką przerwą?
- Przepraszam bardzo – obok trójki pracowników Castoramy stanęła starsza pani, trzymająca w ręku doniczkę ze storczykiem. – Czy to aby na pewno jest Phalaenopsis Retail? Bo mi się z lekka podejrzany wydaje… Nie zdechnie to to aby za szybko?
- Bez obaw – Bob od razu wrócił do swojej roli, zupełnie ignorując nowych znajomych i prowadząc starszą panią w stronę swojego działu. – Jeśli wszystkie kluczowe dla przeżycia tego cuda warunki zostaną spełnione, Falenopsis będzie kwitnął aż miło. Ewentualnie mogę jeszcze doradzić…
- A ja wciąż nie wiem, kiedy przerwa – poskarżył się Darek.
- I tak nie masz kasy na jedzenie, odpuść sobie – doradził mu Lucek. – Ogólnie to tamten facet przy gwoździach chyba ma jakiś problem. Zaklepuję.
Facet przy gwoździach rzeczywiście mógł sprawiać wrażenie potrzebującego pomocy. Oglądał wszystkie gwoździe po kolei, każdy z nich obdarowując serią niecenzuralnych epitetów przed odłożeniem z powrotem na miejsce. Wściekłość nadała jego twarzy charakterystyczne czerwone zabarwienie.
- Mogę jakoś pomóc? – zapytał Lucek, serwując mu uśmiech firmowy numer 5, ten stosowany przez barmanów podczas mieszania drinków.
- Panie, weź się pan nie szczerz – warknął klient. – Nie wiem, czy może mi pan pomóc, chyba że przekona pan moją starą, że ją do reszty powaliło i żeby dała mi spokój. Wie pan, co ona sobie wymyśliła? Chce sobie na ścianie powiesić portret pieseczka. Ja jej mówię, tłumaczę, że nie da rady, że jak wbiję gwóźdź w ścianę to tyle ją będziemy widzieć, bo ta ściana to i tak już się sypie, znam się na tym. A ona dalej swoje, że za tym kundlem zapchlonym (wczoraj coś go zeżarło i chwała temu czemuś, bo przez ujadanie tego owłosionego szczura spać nie mogłem) tęskni i że chce pamiątkę… I to koniecznie musi na ścianie wisieć. No i nie przegadasz, nie wytłumaczysz. A wystarczy nawet taki gwóźdź – wyjął pierwszy lepszy kawałek metalu. – I ściana jebnie, mówię panu. Ale co zrobię? Jak się moja stara uprze, to nie ma rady. Może przynajmniej jak gwóźdź będzie mniejszy to chociaż kawałek zostanie, resztę się na zimę zakryje brezentem, ale to też nijakie rozwiązanie, tak w sumie. I co, masz pan jakiś pomysł? Bo ja już mam cholera dosyć. Może wbiję sobie tego gwoździa w czoło, będę miał spokój…
- Taśma klejąca? – zasugerował Lucek.
- Masz mnie pan za idiotę? Myślisz pan, że o tym nie pomyślałem? Wiesz pan co? Może jej się coś odwidziało. Zresztą, jakieś gwoździe pewnie mam w piwnicy. Do widzenia.
Lucek obojętnie podążył wzrokiem za facetem, który faktycznie sobie poszedł, ale, wbrew temu, co powiedział, wcale nie w stronę wyjścia, ale działu, na którym można było znaleźć taśmy montażowe.
- Przerwa będzie za cztery godziny – poinformował Darek, pojawiając się obok. – Ej, a tak w ogóle, masz może pożyczyć pięć złotych?
***
W klasie rozbrzmiał dźwięk dzwonka, zwiastujący zakończenie lekcji. Basia czuła, że od rana nie robi nic oprócz przenoszenia się z klasy do klasy, natomiast czas trwania zajęć jest niewiarygodnie krótki. W jakiś niepojęty dla niej sposób minęło już parę dobrych godzin, a ona czuła jakby nie dawniej niż piętnaście minut temu miał miejsce ten cyrk na korytarzu, którego była główną atrakcją. Myśląc o tym, po jej plecach przeszedł dreszcz, bowiem jej wyobraźnia znów ukazała jej oczy Natasza, oraz ten wyraz twarzy pełen zaskoczenia, zaciekawienia, ale i podziwu. Znowu złapała się na tym, że mimowolnie głupio zaciesza i zmusiła swoją twarz do powrotnego przybrania neutralnego wyrazu. Nie mogła przestać o tym myśleć. Jednak nie tylko On, uporczywie nie chciał opuścić jej główki, gdzieś tam, daleko, przez cały czas dawała o sobie znać inna myśl. A mianowicie spostrzeżenie, dziwnego zachowania całego tego plebsu, z którym miała wątpliwą przyjemność uczęszczać do klasy.
Podniosła się z miejsca, i zarzucając delikatnie plecak ojca na plecy, skierowała się w stronę drzwi. W tym momencie, cały tłum który rzucił się do wyjścia, rozstąpił się przepuszczając Basię. Mijając swych klasowych towarzyszy, Basia spostrzegła jakiś dziwne zaniepokojenie w ich oczach, a może i nawet strach... Czym prędzej wyszła na korytarz, aby nie czuć tych spojrzeń. Korytarz nie okazał się jednak właściwym miejscem na cel ucieczki, bowiem i tu motłoch wytrzeszczał na nią gały, jakby miała co najmniej 3 metry wzrostu, dwie pary oczu i bardzo ostre zęby, które mogłyby się wgryźć w ich rozedrgane kończyny, pozostawiając tylko czerwoną kałużę na korytarzu.
Basia, starając się zignorować tą dziwną atmosferę, usiadła pod klasą, gdzie miały się odbyć następne zajęcia. Gdy wyjmowała słuchawki, aby odciąć się od otaczającej ją rzeczywistości, poprzez puszczenie któregoś z satanistycznych utworów, takich jak Storytime, albo może nawet Burn the rembrance, podeszły do niej Ada i Magda. Początkowo, myślała że jej nie poznały, ponieważ siadając obok nawet na nią nie zerknęły. Chwilę później usłyszała jednak ciche pssst, i szeptane słowa, wypowiadane przez jednego z klonów.
- Nie odwracaj się!
- Tak, tak... Nie odwracaj się. I słuchaj uważnie...
- Zdobyłyśmy parę informacji...
- Parę informacji sama wiesz o kim...
Basia wytężyła słuch, aby nie pominąć ani jednego słowa, które dotyczyłoby Natasza, wpatrując się jednocześnie w swoje ciężkie buty i uważając by przypadkiem się nie odwrócić w stronę mówiących do niej Ady i Magdy.
- Nazywa się Toporski, i chodzi do biol-chema...
- Taak... Jego najlepsi przyjaciele to Asmodeusz i Mommath, ale o nich niestety nie wiemy za wiele...
- Tak, chce założyć z nimi zespół...
- Taak... Ale brakuje im wokalisty...
- Albo wokalistki...- w tym momencie usłyszała cichy, głupkowaty chichot, którym charakteryzowały się te dwie.
- A z tego co słyszałyśmy to i ty jesteś umuzykalnio...
- Mają jakieś miejsce w którym grają próby?- przerwała rozgorączkowana Basia.
To było jak cud, dar losu... Od zawsze jej największym marzeniem było zostać piosenkarką... A teraz, gdy jeszcze dzięki temu miałaby poznać jej ukochanego Natasza... To było zbyt piękne... Ale jak widać miłość jest im przeznaczona...
- Mają takie miejsce...
-Tak, mają ale nie wiemy gdzie to jest...
- Jeszcze nie wiemy...
- Ale się dowiemy, bowiem z tego co nam wiadomo, to właśnie dzisiaj mają mieć próbę...
- Taak, zdaje się że kończą zajęcia po tej lekcji...
Basia lekko spochmurniała. To by znaczyło że kończą godzinę wcześniej niż ona. Oczywiście mogłaby iść na wagary, ale dopiero co zaczął się rok szkolny a lekcją, którą musiałaby opuścić byłaby matematyka, prowadzona przez jakąś kocią wariatkę... Klony, które kątem oka zauważyły że zmienił jej się nastrój, zachichotały raz jeszcze. Basia zapominając o tym, że miała sprawiać wrażenie, że nie rozmawia z klonami, odwróciła się zaskoczona w ich stronę.
- Co was tak bawi?!
- Ciii...! Odwróć się!
- Odwróć, odwróć! Nikt nie może zobaczyć, że utrzymujemy z tobą kontakt...
- Taak, spokojnie. Przecież wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej...
- Tak, nie powiedziałyśmy ci jeszcze wszystkiego...
- Nasza ostatnia lekcja jest odwołana...
- Taak... Ponoć nasza matematyczka przechodzi załamanie nerwowe...
- Tak, z tego co nam wiadomo, to coś zjadło jej ukochanego kota...
- Taak... Została po nim ponoć sama sierść...
Mimo, że klony mówiły dalej, o jakichś tajemniczych zniknięciach domowych zwierzaków w mieście i innych tego typy pierdołach, to Basia już ich nie słuchała. W momencie, gdy dowiedziała się, że być może właśnie dzisiaj pozna miejsce spotkań, tak drogiego jej Natasza, przestała ogarniać, co się wokół niej dzieje. Czuła, że jest coraz bliżej poznania swego ukochanego, i z tym przeczuciem weszła do klasy na lekcję, będącą ostatnią przeszkodą, w rozpoczęciu zwiadów...
***
Dzień minął względnie szybko, tak że Lucek nawet nie zorientował się kiedy był w drodze powrotnej do domu. Oczywiście towarzyszył mu Darek, który nie bardzo wiedział, co innego może ze sobą zrobić, jako że całą pracę związaną z szukaniem nowego lokum ograniczył do czekania na cud. Jak na razie bez większych sukcesów.
- Czyli dalej u mnie mieszkasz – odezwał się Lucek.
- Jeśli ci to nie przeszkadza… - Darek uśmiechnął się, myśląc o kolejnej nocy, którą będzie mógł poświęcić na wbijanie levla.
- Przeszkadza. Kiedy zamierzasz się wynieść?
- No więc… No ten. Eee… No to tak, no… No zobaczymy, nie?
- Tylko nie przywiązuj się za bardzo do tej szafki na buty – polecił Lucek. – Bo to mimo wszystko… - nie dokończył, ponieważ jego płuca wypełnił żrący dym.
Powstrzymując atak kaszlu, Lucek próbował zlokalizować położenie Dariusza. Niestety ni chuja nie widział - przeszkodą była gęsta biała mgła, która pojawiając się znikąd, ograniczyła widoczność do pół metra. Lucek przeklął. Jego przenikliwy umysł łącząc fakt nagłego pojawienia się tego dymu i wiadomości, które przyswajał od małego na lekcjach religii, podsunął rozwiązanie - umarł i znalazł się w Niebie. Pogodziwszy się szybko z losem jakim była śmierć, ruszył przed siebie i zaczął rozglądać się wokół, szukając jakiegoś skrzydlatego dupka - trzeba było jeszcze sprostować kwestię miejsca jego pobytu - ktoś bowiem pomylił tutaj piętra. Nie musiał długo szukać, bowiem w oddali mógł dojrzeć zarys czyjejś sylwetki i poczuć zbliżający się wraz z nią zapach. Lucek mógł się już czuć spokojnie - sterczące, rudo-czerwone rogi i siarkowo-wiśniowa woń mogły świadczyć tylko o zbliżaniu się wysłannika piekieł. Mgła była tak gęsta, że Lucek nie był w stanie dojrzeć jeszcze całej jego postaci. Mimo, że przez całe swoje życie był twardy jak na metala przystało, to w tym momencie czuł jak z podekscytowania przewraca mu się w żołądku. To miała być niezwykła chwila...
- No stary, wreszcie cię znalazłem...- słysząc głos Darka, Lucek w szoku pozwolił sobie na okazanie zdziwienia, poprzez uniesienie jednej brwi. - Nie wiem kurwa kto tak kopci, ale nawet nie widzę, czy zapaliło się już zielone... Ale chwila, ktoś idzie z naprzeciwka... Dawaj, idziemy...
Lucek ruszył z miejsca... Nie przeszedł jednak nawet połowy dystansu, bowiem mogąc ujrzeć istotę, którą jeszcze przed chwilą wziął za jego przewodnika po świecie umarłych, stanął jak wryty. Przed jego oczyma ukazała się bowiem postać, najbardziej zdumiewającej, urodziwej, interesującej, zapierającej dech w piersiach i na pewno najbardziej naćpanej osoby, jaką Lucek miał okazję zobaczyć w swoim życiu - w jego stronę sunęła niepewnie wysoka, wychudzona pankówa, z rudym, nie do końca idealnym irokezem na głowie i skrętem w zębach. W momencie gdy go minęła, ponownie poczuł, że żołądek mu wariuje. Nie zastanawiając się długo (a właściwie nie zastanawiając się wcale), przeszedł przez jezdnię i starając się ją znaleźć, ponownie wszedł w otaczającą ją gęstą mgłę...

2 komentarze:

  1. Uuu, romansik się szykuje ^^
    Rozdział, jak zwykle - zajebioza i nic więcej.
    Ciekawa jestem, czego to klony dowiedzą się o bliźniakach...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebiste. Zajebiste. Zajebiste.
    Świetnie napisane i interesujące. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń