środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział 3

Ok, dzięki za nominacje, czujemy się fajne i w ogóle, ale jednocześnie jesteśmy zbyt leniwe, żeby się tym zająć. Tak więc no...




Już przy bramie przywitało Lucjana znajome, w pewien sposób nawet tradycyjne, napieprzanie AC/DC. Uśmiechając się pod nosem, Lucek kopnął furtkę z glana, a następnie w podobny sposób potraktował drzwi wejściowe. W tym domu nikt nie korzystał z klamek czy innych tego rodzaju wynalazków, przeznaczonych dla zwykłych, słabych śmiertelników. Metalowa bo metalowa, ale kultura zobowiązuje.
- No proszę, ktoś wreszcie raczył ruszyć dupę i przywlec ją do domu – mruknęła Lilith, wyglądając z kuchni. Nagle jednak uśmiechnęła się złowieszczo, po czym bez najmniejszego ostrzeżenia rzuciła w swojego najstarszego syna patelnią. – Co to ma być, że ja się o twoich sukcesach od obcych ludzi muszę dowiadywać, co?
- Sukcesach? – powtórzył Lucjan, nieco zdezorientowany zarówno tym słowem użytym w stosunku do jego osoby, jak i otrzymanym ciosem. Trzeba przyznać, że Lilith miała całkiem niezłego cela.
- No… Podobno dostałeś robotę w Castoramie.
- Aaa… No – potwierdził Lucek, nie po raz pierwszy zastanawiając się, skąd jego matka posiada takie informacje. Nic, co działo się w Zadupiu Dolnośląskim i było godne uwagi, nie mogło pozostać dla niej tajemnicą. – A dostanę pentagram dziadka Stefana z inicjałami? – zaryzykował po chwili. Od dawna próbował zdobyć ten artefakt (wytrzymałość +5, mroczność +10), ale wciąż bezskutecznie.
- Ciesz się, że w mordę nie dostaniesz.
- Ale za to w nagrodę możesz iść ze mną polować na bażanty – oznajmił z wyraźną dumą Emil Toporski, pojawiając się znikąd. Lucek musiał przyznać, że jego stroje maskujące są coraz lepsze. – Bażanty są zajebiste. Może nawet uda ci się zdobyć kolejną sprawność.
Taa, to byłby prawdziwy sukces. Lucek miał pół ściany starego pokoju upierdolone tymi sprawnościami, otrzymanymi od ojca za takie wyczyny jak rozpalenie ognia przy -16 stopniach (przy pomocy zakonspirowanej zapalniczki), nadzwyczajna prędkość w biegu na 100 metrów (włosy zajęły się od tego ognia) czy „wzorowa postawa drapieżnika” (biegnąc, wyjebał się o wystający konar i przez kilka minut nie mógł się podnieść).
- Zajebiście – podsumował entuzjastycznie, wchodząc do salonu.
Przy stole siedział już Natasz, milczący i tajemniczy. Przypuszczalnie najebany. Wpatrywał się w widelec z dziwną, niezrozumiałą dla potencjalnego obserwatora miną, jednocześnie obojętnie pozwalając swojemu mrokowi wypromieniowywać do otoczenia.
- Ewa powinna już wrócić – stwierdził Emil, patrząc na zegarek, który, nawiasem mówiąc, nie działał od pół wieku. Nikomu jednak nie chciało się ani zdjąć go ze ściany, ani tym bardziej naprawić.
- Wszyscy się dzisiaj spóźniają – pożaliła się Lilith. – Potrawka wystygnie.
Jak na zawołanie drzwi wejściowe otworzyły się i do środka wsunęła się najmłodsza latorośl rodu Toporskich. A raczej ktoś, kto mógłby nią być, jeśli pominąć dziwaczną fryzurę czy jeszcze dziwniejsze ubrania. Stanęła w progu salonu, pod czujnymi spojrzeniami całej rodziny, nie wyłączając Natasza, który chwilo stracił zainteresowanie swoim sztućcem.
- Taa… Muszę wam o czymś powiedzieć – odezwała się Ewa po chwili, a jej głos był podejrzanie cichy i melodyjny. – Ja już nie jestem metalem.
Te, z pozoru proste słowa, w jednej chwili wywołały chaos. Ktoś krzyknął, zagłuszając nawet Briana Johnsona. Minutę później sytuacja stała się bardziej przejrzysta. Ewa stała w kącie i zakrywszy twarz włosami, mruczała coś o tym, że nikt jej nie kocha, nie rozumie i że chce umrzeć. Natasz mierzył do niej z wyciągniętego przed siebie pentagramu. Lilith w kółko powtarzała pytanie „Gdzie popełniliśmy błąd?”, rozglądając się wokół, jak gdyby oczekiwała, że ktoś lub coś udzieli jej odpowiedzi. Za to Emil był wyraźnie wzburzony.
- Tak nie będzie – oznajmił, mierząc spojrzeniem córkę, która zdawała się w ogóle tego nie zauważać. – Z tą chwilą tracisz wszystkie zdobyte sprawności – zadecydował, po czym pobiegł spełnić swoją groźbę, zanim Ewa zda sobie sprawę z powagi sytuacji i będzie próbowała chronić swoje odznaki.
Wrócił po chwili i rzucił stertę metalowych przypinek na środek stołu. Korzystając z zamieszania, jakie to wywołało, Ewa przemknęła do swojego pokoju, gdzie zamknęła się na klucz.
- I widzisz, co zrobiłeś! – warknęła Lilith na męża.
- Nie zasłużyła na nie! – bronił się Emil.
- A co, jeśli to całkiem ją dobije?
- Przecież musi być twarda!
- Właśnie powiedziała, że nie jest już metalem!
- A ja mówię, że tego nie akceptuję!
Tylko Lucek stał do tej pory obok, zupełnie niewzruszony, jak gdyby nic, co się właśnie wydarzyło, nie miało z nim nic wspólnego. Teraz jednak postanowił się odezwać. Nie mógł dłużej tolerować tej sytuacji. Nie bez wymarzonego artefaktu po dziadku Stefanie.
- To będzie ten obiad? Głodny jestem.
***
Intensywne światło wydostające się z monitora, boleśnie raniło jego nieprzyzwyczajone do takiej jasności oczy. Mimo to, Pszemek nie mógł oderwać wzroku. Gapił się weń z niedowierzaniem, siedząc nieruchomo przed biurkiem z gębą otwartą na oścież. Nie licząc próby połknięcia całego kota sprzed czterech lat, nie rozdziawił jej tak szeroko od pierwszej klasy podstawówki, gdy to dowiedział się, że dzieci nie kupuje się w supermarkecie, jak utrzymywali jego rodzice.
Otrząsłszy się ze zdumienia, wytarł ręką stróżkę śliny, która powoli spływała mu po brodzie. Szok z trudem minął, lecz gdy tylko to nastąpiło, bez zastanowienia odpisał. Wciąż nie mógł uwierzyć, że ktoś może być taki głupi.
Odczekał chwilę, a gdy otrzymał odpowiedź, z histerycznym rechotem wylogował się z samosi i wyłączył komputer. Miło mu się pisało, lecz teraz nie miał czasu, nawet na tak wciągającą konwersację.
Nadchodziła bowiem ta godzina. Czuł to, ale aby się upewnić, zerknął na zegar. Nie znał się na tym tak dokładnie, więc aby uniknąć pomyłki, od lat, podczas cotygodniowego sprzątania, wycierał palcem tylko te dwa miejsca, na których zatrzymywały się wskazówki, podczas tego radosnego momentu - cała reszta zegarka była pokryta biało-szarym futerkiem z kurzu.
Wskazówki były na swoich miejscach.
Pszemek nerwowo przebierał nogami. Nie mógł się doczekać - ostatnio słyszał jakiś dziwny dźwięk, podobny do wybuchu. No i jeszcze te drgania - prawie jak trzęsienie ziemi. Na początku łudził się, że to Armagedon, i że ziomki z rogami przyjdą go zaprosić na wieczną imprezę tam na dole, niestety, z rozczarowaniem spostrzegł, że starzy nadal wsuwają mu jakieś kocie żarcie przez szparę w drzwiach, więc żadnego końca świata być nie mogło.
Teraz  miał nadzieję, że to jednak wybuchł reaktor jądrowy, i że trup ścieli się gęsto.
Dzięki swym niezwykłym zdolnościom, usłyszał, że ktoś zbliża się do drzwi. Już blisko. Dźwięk przekręcanego klucza. Jeszcze pięć minut...
Spostrzegł, że światło, które przedtem mogło dostać się do piwnicy przez szparę w umacnianych metalowymi prętami drzwiach, zgasło. To już. Szybko wbiegł po schodach i zatrzymał się, wytężając słuch. Gdy upewnił się, że droga wolna, wybiegł z piwnicy i prędko przemierzając korytarze pogrążonego we śnie domu, skierował się ku drzwiom wejściowym.
Już był na zewnątrz. Stanął na trawniku i kierując twarz w stronę księżyca, nabrał do płuc tego charakterystycznego, stęchłego, nocnego powietrza Zadupia Dolnośląskiego.
Uśmiechnął się szeroko, po czym zaczął węszyć. Jeszcze dało się czuć spaleniznę. Skierował się w stronę, z której dochodziła do niego ta woń i zdając się tylko na swój nos, pobiegł przed siebie. Przeskakując zwinnie przez ogrodzenia i krzaki, wyobrażał sobie te góry trupów, zachowane w całości lub częściach, porozrzucane po całej okolicy. Na tą myśl, przeszywał go przyjemny dreszcz. Nie mógł się doczekać.
Jeszcze ostatnia grządka jakichś chwastów i ogrodzenie... Był na miejscu.
Rozejrzał się dookoła. To nie był reaktor, tylko zwykły domek jednorodzinny. A właściwie jego ruiny.
Pszemek posmutniał. Miał nadzieję na skażenie chemiczne, bezpańskie koty z trzema ogonami i jednym okiem, zmutowane żółwie ninja i, przede wszystkim, trupy. Po takim domku zostać mogła najwyżej piątka sztywniaków. No i najprawdopodobniej wszyscy zostali już pozbierani. Jedyne na co mógł teraz liczyć, to pies, kot albo inne szczury.
Przedzierając się przez gruzy i zwęglone elementy umeblowania, Pszemek zauważył schodki prowadzące w dół. Od razu poprawił mu się humor. Lubił piwnice.
Podbiegłszy do dziury, zaczął węszyć i jednocześnie powoli posuwać się na dół.
Ta chwila napawała go specyficznym rodzajem radości, charakterystycznym dla wyjątkowego, bo przedświątecznego okresu, gdy nie mogąc się doczekać, rozmyślasz nad tym, czy między badylami iglaka rosnącego w ogródku sąsiada w śpiączce, rodzice i ten stary metal w czerwonym szlafroku, zostawią ci nadpaloną przykrywkę od garnka (na perkusję własnej roboty), czy też szkielet wyjątkowo dużego, dwugłowego szczura, znalezionego pod reaktorem jądrowym.
Podekscytowany, wytrwale przedzierał się przez zagraconą piwnicę. Wokół panowała niemalże całkowita ciemność, mimo to Pszemek czuł się pewnie. Duszący odór stęchlizny, świecące grzybki na ścianach, dziwne odgłosy wydobywające się z najciemniejszych kątów pomieszczenia - to wszystko sprawiało, że Pszemek czuł się jak w domu.
W pewnym momencie, myszkując w szafce z narzędziami, usłyszał odgłos nie klasyfikujący się do tych charakterystycznych dla ekosystemu piwnicy. Trochę jakby jęk, trochę jak wiercenie starą, sfatygowaną wiertarką na korbkę otworu w kuloodpornej szybie. Pszemek, jak na prawdziwego metala przystało, był twardy i nie bał się byle czego, jednak ten dźwięk wywołał u niego niepokój. Nie miał pojęcia, jak strasznym torturom musi być poddawany potwór wydobywający z siebie tak mrożące krew w żyłach jęki. Dzięki jeszcze dość odległemu, lecz wciąż przybliżającego się punkcikowi emanującemu chłodnym światłem wiedział, że to coś kieruje się właśnie w stronę ruin.
Pszemek zdecydował, że zostanie w piwnicy. Wychowany w takim otoczeniu wiedział, że będzie miał tu większe szanse, niż na otwartej przestrzeni.
Szybko chwycił za pierwszą lepszą rzecz jaka wpadła mu pod rękę i schował się za dużym pudłem naprzeciwko schodów. Zbliżało się. Teraz mógł wyróżnić jakieś słowa. Wydawało mu się że to tekst „Angel of death” połączony z partią gitarową, ale stwierdził, że to jakaś zdolność do tworzenia złudzeń, którym monstrum posługiwało się, aby wywabić ofiarę.
Pszemek czuł, że potwór stoi tuż obok. Ostrożnie wychylił się, aby móc go zobaczyć.
To, co ukazało się jego oczom, zupełnie go rozjebało.
Mały kudłaty grubas z plecakiem na plecach i latarką w ręku... Pszemek, nie mogąc wytrzymać, cicho przeklął.
Wtem przestraszony kurdupel odwrócił się w jego stronę. Nie będąc przygotowanym na rażące światło latarki, Pszemek zaczął krzyczeć i wymachiwać trzymanym mieczem ze sreberka. Zaskoczony grubas zawtórował mu. Przekrzykiwali się tak przez dobre pięć minut.
Gdy już obaj przestali screamować, Pszemek, nadal trzymając Andúril nad głową knypka, ze skupieniem czekał na jego reakcję. Kudłaty kurdupel, świecąc Pszemkowi prosto w oczy, przyglądał mu się ciekawie, ale i nie bez obawy.
- To ten. My chyba się nie znamy. Nigdy nie widziałem cię na żadnym konwencie ani koncercie. Nie jesteś tutejszy, nie?
- Gówno prawda. Mieszkam parę przecznic dalej.
- Pierdolisz. Mieszkałem w tym domu od urodzenia, a ciebie nigdy tu nie widziałem.
- To przeczyść sobie te denka od butelek po wódce. Chuj wiesz, kurduplu. Ja nie marnuję dnia na szwędanie się po mieście, jeśli mogę w tym czasie grać, pojebie, więc pewnie dlatego nigdy nie miałeś przyjemności oglądać tej pięknej mordki.- w tym momencie, aby dodać sobie uroku, Pszemek uśmiechnął się szeroko. Konus natomiast, dotknięty wyzywaniem go od kurdupli, całkowicie wyzbył się lęku na rzecz irytacji.
- Taak... Więc mów, w co grasz.
- Chociażby w LOLa. Albo Lineage II - na te słowa knypek nabrał pewności siebie i prostując się z dumą zaczął się śmiać.
- No i z czego kurwa ryjesz. POJEBAŁO?
- Na twoim miejscu nie odzywałbym się tak do gracza na 103 lvl.
- Buhaha... Mówisz o sobie, tępy chuju? Taki troll jak ty może najwyżej sadzić marchewki na polu treningowym. Poza tym jest tylko dwóch graczy którzy wbili 103lvl. A że jednym z nich jest cośtam666, czyli ja, to ty musiałbyś być StarymSzatana666. A na niego mi nie wyglądasz, noobie.
Kudłaty nerd poczerwieniał ze złości. Rzucając na ziemię swoją kostkę, wpakował do niej parę gratów spod schodów, po czym podszedł do Pszemka i wyrwał mu z rąk miecz.
- Co trollu? Chcesz mnie zajebać tą imitacją Andúrila ze sreberka?
- Nie kurwa. Mam zamiar udowodnić ci, że jestem StarymSzatana666. Idziesz za mną. I mam na imię Dariusz, idioto.
- Pszemek. - odpowiedział, pełen radości z powodu poznania nowego kumpla.
Z uśmiechem skierował się za kurduplem na górę. W bezpiecznej odległości, aby nie zadławić się kłakami, powoli szedł za Dariuszem. Po krótkim namyśle stwierdził, że dzisiejsza noc, mimo braku jakichkolwiek trupów była dość udana.


1 komentarz:

  1. Hahahahahaha..xdd Pierwsza część zagina czasoprzestrzeń..!! ;DD już nie jest metalem i tragedia na miarę Titanica xd No i ten zwrot z tą latoroślą to tylko jedna osoba mogła wymyślić..;)) Postawa Lucka - bezcenna ;D
    "Wokół panowała niemalże całkowita ciemność, mimo to Pszemek czuł się pewnie. Duszący odór stęchlizny, świecące grzybki na ścianach, dziwne odgłosy wydobywające się z najciemniejszych kątów pomieszczenia - to wszystko sprawiało, że Pszemek czuł się jak w domu." xddd Ej, ale tam musi być przynajmniej ciepło..xdd Spotkanie 2 graczy na tym samym lvl - piękne, po prostu piękne xdd I ta nieopisana radość Pszemka na poznanie nowego kolegi..;D Takie to optymistyczne, nie? xDD

    OdpowiedzUsuń